tekst był publikowany w: "Fort Sztuki", nr. 01, październik 2004 - pierwszy numer gazety towarzyszący wystawie "Documenta dokumentu/Documenta sztuki"
Łukasz Guzek:
Jak czujesz się w sytuacji gdy po wielu latach pracy jako artysta nie masz swoich dzieł w muzeach i kolekcjach, lub choćby wypełniających pracownię?
Jan Świdziński:
Ostatnio napisałem książkę, będzie wydana po francusku w Quebec przez Centrum Sztuki Aktualnej Le Lieu. Jednym z wątków książki jest pytanie czy sztuka nadal istnieje. Sztuka pojęta jako coś ukształtowanego w ramach jakiejś kultury, a kultura jako zespół zachowań danego społeczeństwa, danej grupy społecznej. Termin "sztuka" którym dziś się posługujemy ukształtował się w 19 wieku w pewnych procesach społecznych które wtedy miały miejsce. Są tu dwie sprawy: rola sztuki, posłannictwo i wolność. Pierwszy związany jest ze sztuką przedmiotów, kupowaniem ich, etc. Drugi z niszczeniem wartości, destruowaniem, co doprowadziło do zniszczenie tradycyjnej sztuki mieszczańskiej. Zastąpił ją w końcu postmodernizm i kultura informacyjna, postindustrialna. Nie przedmiot jest ważny, ale komunikacja. Najważniejsze jest nadawanie komunikatu. Przedmiot jest czymś stałym... a komunikat? Jest pewnym procesem. Sztuka związana z przedmiotem, z estetyką zostaje odstawiona na bok. Mówi się o śmierci sztuki, pozbyciu się pojęcia "sztuki"... tego którym operujemy od 19 wieku. Kontrkultura występowała przeciw sztuce, ale tak łatwo się tego pojęcia nie pozbędziemy bo ono daje pozycję artyście i wielu ludziom. Gdy pisałem "sztuka JAKO sztuka kontekstualna" to właśnie relatywizowałem pojęcie sztuki.
Ł.G.:
Sztuka kontekstualna oddala cię nie tylko od przedmiotów, ale i od owego dziewiętnastowiecznego pojęcia sztuki...
J.Ś.:
Kosuth zaproponował sztukę jako definicję sztuki. Ja się temu przeciwstawiłem, bo to jest trochę absurdalne pojęcie sztuki. Definicja ma coś opisywać. A on proponuje rozumowanie koliste. Ja uważam, że sztuka jako sama definicja nie wystarczy. Komunikat wyrasta na jakimś podłożu. Przedmioty są nośnikami informacji a nie obiektami tak jak w tradycyjnej sztuce.
Ł.G.:
Gdzie jest ten moment równoważenia pomiędzy tradycyjnym obiektem jako sztuka a obiektem sztuki konceptualnej czy kontekstualnej która istnieje jako idea, albo w postaci dokumentacji?
J.Ś.:
Tradycyjna jest ważna poprzez sam fakt bycia obiektem. A druga przez komunikat. Każdy komunikat musi mieć jakąś formę fizyczną, by do nas dotrzeć. Jak mówił Ludwiński, można za pomocą telepatii, ale to metoda mało praktyczna. Praktyczniej jest zrobić tow jakiejś formie materialnej. I tą formą jest bardzo często dokumentacja. Dokumentacja to problem komunikacji.
Ł.G.:
Czyli między tradycyjnym dziełem a dziełem konceptualnym różnica polega na statusie dokumentacji.
J.Ś.:
W tradycyjnej sztuce dokumentacja była dodatkiem, a dzieło istniało niezależnie. Obecnie dokumentacja tworzy dzieło. Były takie konceptualne wystawy. Dokumentacja nie jest ważna jako przedmiot a jako informacja. Ważne jest nie to jak, ale to co mam do powiedzenia.
Ł.G.:
Czy wobec tego książki które piszesz traktujesz jako rodzaj dzieł sztuki?
J.Ś.:
I tak i nie. Nie zastanawiałem się nad tym tak... Żyję i chcę coś powiedzieć. Pisanie jest formą komunikowania. Zawsze jednak jak coś robię, instalację, performance, to mam do tego jakiś tekst. To w moich oczach nadaje sens działaniu, bo chcę wiedzieć dlaczego to robię. Ja piszę z punktu widzenia praktyka. Zajmuję się sztuką i muszę sobie odpowiedzieć jako to ma sens. Jak pytam o istnienie sztuki to dlatego, że mnie to bezpośrednio dotyczy. Historyk czy estetyk opisują to co jest. A my musimy to zrobić! A jak ogłosimy śmierć sztuki to co? W szachy grać? Można. Też to lubię.
Ł.G.:
Można by grę w szachy potraktować jak performance, czyli wtedy też tworzymy dzieło sztuki...
J.Ś.:
Pisałem teraz o różnicy między happeningiem a performance. Różnica jest w znaczeniu. "To happen" - to coś co się wydarza. Tak robił Fluxus, zrobimy sztukę z tego co się wydarza. Performance natomiast, "to perform" - oznacza coś zrobić, "per formare" z łaciny, czyli przekształcić coś, coś zrobić, a nie tylko wystąpić z gestem samego robienia czegoś. Ważny jest nie tylko akt robienia, ale też co się robi. A ponieważ nie chodzi tu o robienie obiektu, to jest to robienie, no czego? Informacji! Zakomunikowanie czegoś.
Ł.G.:
Czyli pojmujesz sztukę jako informację!
J.Ś.:
Tak, gdy robię performance, to czy chcę czy nie chcę - ja informuję, nadaję komunikat. Nawet jeżeli mówię, że publiczność nic mnie nie obchodzi, to jeżeli oni na mnie patrzą, to przyjmują pewną informację poprzez to co robię. Informacja jest estetyką performance. Dlatego trzeba eliminować szumy, zakłócenia bo one utrudniają komunikowanie i obniżają jakość komunikatu.
Ł.G.:
A jak to ujęcie informacyjne sztuki ma się do koncepcji sztuki kontekstualnej?
J.Ś.:
Kontekst to sposób opisywania poprzez krążenie wokół czegoś co jest w środku: w pewnym miejscu, pewnym czasie, w pewnej sytuacji, dla pewnej osoby. Kontekst powstaje na chwilę, ale się nie utrwala w coś trwałego, nie jest czymś wiecznym.
Ł.G.:
To twoja formuła sztuki kontekstualnej: "Sztuka "s", w czasie "t", w miejscu "m", w sytuacji "x", w stosunku do osoby/osób "o"."
J.Ś.:
I ona się sprawdziła. Nie miałem wpływu na to co napisał Ardenne [Paul Ardenne "Un Art Contextuel", 2002], ale trafiłem w ten moment sztuki jako komunikacji, jako procesu informowania. Tworzyć kontekst to znaczy tworzyć sytuację informowania, czy poinformowania.
Ł.G.:
Jest to sztuka pragmatyczna.
J.Ś.:
Tak, ale w jakim sensie pragmatyczna? Chodzi o to, że taka sztuka wymaga aprobaty. Nie tak jak u Malreaux gdzie sztuka istnieje poza czasem, poza gustem, poza historią. Artysta może wtedy powiedzieć - nieważne czy się podoba czy nie - kiedyś się spodoba, bo to wspaniałe dzieło sztuki. Tutaj komunikat istnieje jeżeli istnieje komunikujący i odbiorca komunikatu. Inaczej mówimy w próżnię. Ale obie strony są tu tak samo ważne. Nie żądam żeby odbiorca odebrał dokładnie to co ja nadałem. Ja tylko daję impuls, podniecam do działania, np. moim performance. A na drodze przekazu może się wiele rzeczy zdarzyć.
Ł.G.:
W dziele tradycyjnym obiektowym nie mamy nigdy wątpliwości, że fotografia jest reprodukcją, czyli czymś wtórnym wobec oryginalnego dzieła. Tymczasem w sytuacji kontekstowej nie ma sytuacji oryginału.
J.Ś.:
Zrobiłem taką pracę o van Goghu - wziąłem jedyne istniejące zdjęcie van Gogha, widzianego od pleców - i brakuje jednego wymiaru, żeby zobaczyć twarz van Gogha. Zacząłem się tą sytuacją bawić odwracając zdjęcie. Od dwóch wymiarów do jednowymiarowej kartki od strony krawędzi, po przypuszczenie, że van Gogh istnieje w czterech wymiarach. To zdjęcie zniszczyło mi się, ale zrobiłem następne i znów praca istnieje. Która była pierwsza? Właściwie to nie ma znaczenia. Tu nie ma oryginału. Wszystkie moje prace mogę tak w nieskończoność powielać.
Ł.G.:
Fotografia ma zawsze dwie funkcje, jest kopią i oryginałem...
J.Ś.:
Fotografie istnieją jako informacja. Ale jako ślad przekazu, dokument, nie mają wartości obiektów. Teraz jak robię na nowo moje stare prace, są one lepsze, bo są lepsze możliwości techniczne. I nie robię tego sam. Mnie oryginały nie są do niczego potrzebne.
Ł.G.:
Pytanie o status fotografii jest w twoim przypadku bardzo ciekawe, bo często posługiwałeś się fotografią, nie będąc fotografem, nigdy się tak nie określałeś.
J.Ś.:
Ja nawet nie bardzo lubię robić zdjęcia. Ale używam fotografii, tak jak tekstu czy własnego ciała w performance. Kiedyś produkowałem obrazy. Teraz produkuję tylko komunikaty.
Ł.G.:
Które jednak mają status dzieł sztuki...
J.Ś.:
W kolekcji u Andrzeja Mroczka w Lublinie jest moja praca "Zamazywanie". Maluję lewą ręką, ale zamazywałem prawą, po to, żeby to było zamazywanie, a nie malowanie. Chodziło mi o informację, że coś, jakiś przekaz, został zamazany, a nie o zrobienie przedmiotu estetycznego, malarstwa.
Ł.G.:
Na początku powiedziałeś że kontekstualizm był bliższy kontrkulturze niż awangardzie...
J.Ś.:
Awangarda miała w sobie coś z posłannictwa. Kontekstualizm nie ma takich aspiracji. Przy tej awangardzie i marzeniach o zmianie świata tylu ludzi wybito, że my już postanowiliśmy nie wybijać dalej. Lepiej pozwolić robić ludziom co im się podoba, a nie katować ich ideologią. Dlatego kontekstualizm był bliższy undergroundowym, kontrkulturowym ruchom. Taką wolność jak chcieli hippisi. Zapowiadał w ten sposób postmodernizm. Kontekstualizm miał wrogów. Z jednej strony narażaliśmy się władzy, establishmentowi, przez nasze reagowanie na sytuację, np. takie było "Czyszczenie sztuki" na Krakowskim Przedmieściu [1972]. Awangarda nas nie lubiła bo była związana z władzą. Prawica, z kolei, nie lubiła władzy, ale nas też nie lubiła, bo nie robiliśmy tradycyjnej sztuki, a prawica lubi tradycyjną sztukę. Po zmianie ustroju te nastroje pozostały. A jak przyszli nowi kuratorzy, to zachowali zasadę że sztuka to establishment. I nie pokazują rzeczy kontrowersyjnych. Kontekstualizm ma dużo wrogów do dziś.
Ł.G.:
Czy sztuka kontekstualna bardziej wyraża czy bardziej dokumentuje pewne stany, sytuacje, pewien czas.
J.Ś.:
W danej chwili tu i teraz ona wyraża, ale chwila mija i jeżeli chcemy ją utrwalić, to potrzebny jest dokument. Ciekawa rzecz: dokument nie tylko utrwala, ale tworzy własny kontekst. Dokument nie tylko notuje to, co było - on jest wartością samą w sobie. Ta sama rzecz w zmienionym kontekście nie jest tym samym. W kontekście dokument nabiera takiej wartości jak kiedyś przedmiot sztuki, obiekt.
Ł.G.:
Tak jak w twoim użyciu fotografii, czasami przypadkowych, zrobionych w podróży, czy wziętych z prasy, a pokazywanych w zestawach na planszach.
J.Ś.:
Tak, ale one nie funkcjonują jako zapamiętywanie czegoś. Nieważne czy ja robię zdjęcie czy nie. Dopiero użycie ich jako dokumentów pewnych sytuacji nadaje im ważność. Ich jakość jako fotografii mnie nie interesuje. Jakość jest o tyle potrzebna żeby nie było szumów w komunikacji - nic więcej.
Ł.G.:
Użycie fotografii stwarza kontekst. To budowa kolejnych pięter interpretacji.
J.Ś.:
I w pewnym momencie zostaje zagubiony oryginał. Nie wiemy nawet co jest oryginałem. W przypadku van Gogha nieważny jest sam van Gogh - ważne jest to, że mamy jego zdjęcie od strony pleców. Van Gogh jest pretekstem do wymiarowania zdjęcia, ważne jest to jak to zdjęcie zostało zrobione i możliwości tkwiące w nim jako dokumencie, które dają możliwość stworzenia tego, co nazywamy dziełem sztuki.
Ł.G.:
Ale punktem wyjścia jest zdokumentowanie jakiejś rzeczywistości. Każda fotografia przynależy do jakiejś rzeczywistości.
J.Ś.:
Nowy Jork upadł jako centrum sztuki, ale nikt nie przejął jego roli. Liczą się kultury lokalne. A to nic innego jak zawężenie do kontekstu. Kontekst to to co robią kultury lokalne - czyli tu, teraz, w tym miejscu i czasie, bardzo konkretnym. Kultury lokalne nie proponują wzorów dla wszystkich. Bush który proponuje wolność amerykańską dla wszystkich - jest trochę nieaktualny. Dlatego tak mu to wychodzi. No bo co zrobić jak ktoś nie lubi wolności? To nie jest cecha biologiczna. Jeździłem po rozmaitych festiwalach w świecie i wiem, że nie wszędzie wolność jest taka ważna. Są inne ważniejsze wartości. Ten rodzaj porozumienia który proponuję w kontekstualizmie daje właśnie performance. Na festiwalach performance nie ma konfliktów wynikających z innego rozumienia wolności - nie zawsze rozumiemy swoje gesty, ale lubimy się i nawzajem się pobudzamy. Nigdy też nie mówi się, że coś jest złe; nie ocenia się. Nawet jak coś jest słabe artystycznie, nie zawsze artysta wie jak coś zrobić i to widać - to tego mu się nie wypomina. Nie chodzi o estetykę performance. Chodzi o czystość przekazu bez szumów. Wytwarza się więź która jest przeciwstawna sytuacji dzisiejszego terroru, prześladowań. Festiwal to taka konkretna sytuacja. Jej lokalność jest pragmatyczna, spotykamy się w konkretnym czasie, miejscu. Sztuka może być dobrym przewodnikiem w dzisiejszym świecie. Tolerancja jest podstawą. Łączy nas to, co nas różni.
Ł.G.:
Jak określić tą sztukę opartą na dokumencie?
J.Ś.:
Dokument informuje, więc jest to sztuka informacji, komunikacji.
|